Neil Armstrong — pierwszy człowiek, który stąpał po powierzchni Księżyca blisko 50 lat temu, był pozbawiony wielkiego ego. I między innymi właśnie dlatego przypadło mu to zaszczytne wyróżnienie — dowiemy się z filmu dokumentalnego National Geographic.
Szaleństwo obchodów rocznicowych związanych z pierwszym załogowym lądowaniem na Księżycu zaczyna rozkręcać się na dobre. Zajrzyjcie do magazynów popularnonaukowych, spójrzcie na portale internetowe — tematów kosmicznych jest coraz więcej. A wszystko dlatego, że w lipcu 1969 r. dwuosobowa załoga statku Eagle wylądowała na powierzchni Srebrnego Globu — było to olbrzymim wydarzeniem medialnym na całym świecie.
Pierwsze chwile po powrocie na Ziemię były dla tych amerykańskich śmiałków pełne radości i euforii. Nagle pojawiła się wielka popularność. Ale Neil Armstrong nieszczególnie dobrze ją znosił. Film «Armstrong – człowiek z Księżyca», który będzie miał swoją premierę w najbliższy wtorek na kanale National Geographic opowiada jego historię — od dzieciństwa po starość.
Armstrong z pewnością chętnie uniknąłby tegorocznych, wielkich obchodów rocznicowych związanych z lądowaniem na Księżycu, które szykuje m.in. NASA. Nie jest to już jednak jego zmartwieniem, bo zmarł w 2012 r. w słusznym wieku 82 lat.
Z filmu wyłania się obraz człowieka, który kochał lotnictwo od dziecka. Prędzej wyrobił sobie licencję pilota niż otrzymał prawo jazdy — ten fakt bardzo wiele mówi o Armstrongu. Był człowiekiem bardzo inteligentnym, ale raczej małomównym i wycofanym. Ponoć właśnie dlatego NASA postanowiła, że to on, a nie towarzyszący mu w drodze na Księżyc Buzz Aldrin będzie pierwszym Ziemianinem stąpającym po Srebrnym Globie. Aldrinowe ego wręcz buzowało!
Tymczasem Armstrong najchętniej przesiadywał w swoim gabinecie wypełnionym licznymi książkami albo w przestworzach za sterami samolotu. W czasie wojny koreańskiej był pilotem bojowym. To doświadczenie wspomina jednak w filmie pozytywnie, bo było kolejnym wyzwaniem związanym z lotnictwem. Nie tylko tam otarł się o śmierć. Sekundy dzieliły go od rozbicia testowego lądownika księżycowego używanego na Ziemi. Tylko dzięki refleksowi w porę katapultował się. A po katastrofie jak gdyby nigdy nic poszedł do swojego biura całkiem opanowany, gdzie kontynuował przygotowania do historycznego lotu.
Armstrong nie pozwolił się zbliżyć do siebie wielu dziennikarzom. Jednym z nielicznych, którzy dostąpili tego przywileju, był jego oficjalny biograf James R. Hansen. To właśnie taśmy ze spotkań obu panów prezentowane są często w filmie dokumentalnym, dzięki czemu o Armstrongu wypowiadają się nie tylko inni, ale jak rzadko w jego przypadku bywało — sam zainteresowany.
Opanowany, oczytany, skromny — taki był Armstrong. Wydaje się, że Amerykanie nie mogli wybrać lepszej osoby, na pierwszego Ziemianina lądującego na Księżycu. Mimo że puls podskoczył mu znaczenie w czasie tego wyczynu (co wiemy z danych telemetrycznych przesłanych na Ziemię) to osadził lądownik Eagle tak miękko, że astronauci ledwie poczuli moment jego zetknięcia z powierzchnią Księżyca.
«Armstrong – człowiek z Księżyca» — premiera w National Geographic we wtorek 9 lipca o godz. 21:00.